Dzisiejszy dzień przepełnia wdzięczność za Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
W ciągu 26 lat jej trwania spotkałam się z różnymi opiniami na jej temat. Oczywiście, im bardziej negatywnymi, tym głośniejszymi, wyrazistszymi, jak by to powiedzieć w Porozumieniu bez Przemocy
– przepełnionymi mową szakala.
Mogłam się im przyjrzeć, próbowałam zrozumieć, dopytywałam. Odpowiedzi były mniej lub bardziej rzeczowe.
W międzyczasie pięć razy znalazłam się na porodówce.
Pięć razy długie godziny spędziłam wśród sprzętu oklejonego wesołymi czerwonymi serduszkami. Pięć razy głowica ultrasonografu z serduszkiem szukała tętna moich dzieci. Trzy razy je znalazła Dwa razy szukała bez skutku…
Za każdym razem jednak było pewne, że
bez tego sprzętu nie czułabym się bezpieczna,
lekarze nie mieliby możliwości nieść pomocy ani mnie, ani moim dzieciom. Gdyby moje dwa Aniołki można było uratować, ratowaliby je przy użyciu sprzętu z serduszkiem. Troje moich ziemskich dzieci przeszło na nim szereg badań, dzięki którym miałam pewność, że są zdrowe i nie musiałam wyczekiwać, czy ewentualne wady nie będą się ujawniać wraz z ich rozwojem. Wiem też, że jeśli jako staruszka trafię do szpitala, czerwone serduszka będą się do mnie uśmiechały i przypominały, że
świat jest dobry, a życie piękne.
I może dzięki temu będę miała jeszcze siłę zawalczyć o kilka lat siebie dla moich Bliskich
Zostaw Komentarz