
Kiedyś przez całą rodzinę i większość znajomych uznawana byłam za… no, może nie za wariatkę, ale na pewno za staroświecką. Kiedy wszyscy dookoła nosili już z sobą komórki, porozumiewali się przez Naszą Klasę i namiętnie smsowali, ze mną nie było kontaktu. Wszyscy się śmiali, że jeśli chcą mi coś powiedzieć, to muszą zadzwonić do mojego męża. A ja po prostu zapominałam o telefonie. Nie nosiłam go z sobą, nie zaglądałam do Internetu, nie sprawdzałam przychodzących połączeń, po wyciszeniu telefonu w kościele w niedzielę, podgłaśniałam go najwcześniej w środę. Dla otaczających mnie osób było to irytujące, ale ja nie miałam z tym najmniejszego problemu. Czułam się wolna i wiedziałam, że mam wpływ na to, kiedy i do czego używam swojego mobilnego urządzenia.
Potem umarła Asieńka. Siedziałam w domu pogrążona w żałobie. Całe dnie sama, bez poczucia sensu i celu. Kiedy domownicy byli w domu, ja jako tako funkcjonowałam. Kiedy wychodzili do swoich zajęć – popadałam w odrętwienie. Nie miałam potrzeby z nikim rozmawiać, nie chciałam nikogo zapraszać. Po codziennych odwiedzinach cmentarza, leżałam godzinami pod kocem. Nie umiałam wyjść do świata, zakupy wydawały mi się bardzo nie na miejscu. Myślałam, że ludzie będą patrzyli na mnie, jak na wyrodną matkę, która dopiero co pochowała dziecko, a już lata po sklepach.
Z czasem jednak moja naturalna dziecięca ciekawość zaczęła się nudzić w tym ciężkim od smutku ciele. Najpierw przez moje uszy nasłuchiwała odgłosów bawiących się na podwórku dzieci, potem przez nos zaczęła szukać czegoś dobrego do zjedzenia, w końcu oczami dostrzegła laptop. Leżał na stole jak zwykle. Wzięłam go na kolana i wstukałam w przeglądarkę magiczne słowo „Facebook”. „Zaloguj się lub zarejestruj – to jest i zawsze będzie za darmo”. No, dobra.
I tak sześć lat temu założyłam konto na Facebooku. Na początku w ogóle nie rozumiałam jego idei, ale od początku wiedziałam, że chcę, aby w moim przypadku niósł ludziom jakieś przesłanie. Oprócz udostępniania wartościowych treści, przyglądałam się, co robią blogerzy czy przedsiębiorcy. Przyglądałam się i podziwiałam, wciąż tego nie pojmując.
Aż pół roku temu, kiedy na dobre zajęłam się swoją działalnością twórczo-wydawniczą – dotarło do mnie o co w tym chodzi. Moi drodzy – Facebook to tablica ogłoszeń. Moim miejscem w Internecie natomiast jest moja własna strona internetowa. I jeśli czytasz ten wpis, to znaczy, że jesteś u mnie. Nie jesteś u mnie, jeśli przeglądasz moje konto na Facebooku czy Instagramie. Wtedy czytasz ogłoszenia o mnie. Często są one spersonalizowane i od serca, bo ja tak po prostu pracuję, ale moje miejsce jest tutaj. I dziękuję Ci, że jesteś. Rozgość się, poczęstuj kawałkami mojego życia, zasmakuj w moich smutkach i radościach. Jest Ci wygodnie? Podoba Ci się tutaj? Możesz mi powiedzieć, jak się teraz czujesz. Wystarczy, że klikniesz w kontakt i wstukasz kilka słów.
Dostanę je od razu, ale nie od razu odpiszę. Odpowiem z radością i zaangażowaniem wtedy, kiedy usiądę do mojej skrzynki e-mailowej. A jest tak dlatego, że jest to moje miejsce i prowadzę je zgodnie ze swoimi wartościami. Nie włączam sobie automatycznych powiadomień, bo cenię czas swój i moich bliskich. Nie odpowiadam na maile od razu, bo zależy mi również na innych zadaniach do wykonania. Mam czas przeznaczony na korespondencję i nie robię tego wtedy, kiedy na przykład poprawiam tekst do książki.
Moje miejsce w sieci wygląda tak i zawiera takie treści, jakie dla mnie są w porządku. Nikt mnie nie zarzuca reklamami, nie prosi mnie o polubienia, nie wymaga ode mnie konkretnej ilości kliknięć. Tak samo od Ciebie moje miejsce tego nie wymaga. Spaceruj, gdzie chcesz, czytaj, co chcesz. Tu nigdy nie zostaniesz zmanipulowany. Tu samodzielnie podejmujesz decyzję, czy chcesz poczytać, czy chcesz zobaczyć zdjęcia, czy chcesz coś kupić, czy napisać do mnie wiadomość. Chcę, żeby tu było dla nas obojga bezpiecznie.
A kiedy już zdecydujesz się opuścić moją stronę internetową, życzę Ci, żeby żadne socjotechniki ani cybernawyki nie skłoniły Cię do otwarcia innych miejsc. Takich, w których już nie podejmujesz decyzji samodzielnie tylko poddajesz się manipulacji marketingowej, niezdrowej ciekawości, podsycasz własne ego albo razem z kilkoma tysiącami osób naśmiewasz się ze starszej babci w Air Force’ach.
A tak naprawdę pomyśl – co może stać za tym, że ta pani nosi takie buty? Może ma sześćset złotych zasiłku i za pięćset kupuje leki, a pozostałe sto ledwo starcza na chleb z margaryną? Może od wielu lat nie kupiła sobie butów, może ma schorzenie, które nie pozwala jej dobrać takich, w których stopy nie będą bolały? A tu wnuczek wyrósł z takich lekkich butów! Takich wygodnych! I nie musi za nie płacić! Czy sądzisz, że ta kobieta myśli o wyglądzie? Nie, ona jest już na to za mądra, zbyt doświadczona przez życie, żeby przejmować się takimi błahostkami. Jej już zależy tylko na tym, żeby było jej ciepło i wygodnie. Żeby nie była głodna i żeby nie bolało. A wiesz co? Może ona tak kocha tego wnuczka i bardzo za nim tęskni, a on jej w ogóle nie odwiedza? I tylko dlatego nosi te buty? Żeby być bliżej niego?
Mam kolegę, który ma genetyczną siostrę. Kilka lat temu oddał szpik dla ratowania pewnej dziewczyny chorej na nowotwór. Był bardzo szczęśliwy, że mógł jej pomóc. Udostępniał wiele materiałów z uroczystej chwili spotkania, na którą musiał długo czekać. Byłam pełna podziwu. Ja nadal nie zarejestrowałam się w bazie dawców… I ten kolega po krótkim czasie udostępnił na Facebooku mem porównujący pewnego transseksualnego polityka z Fraglesem. Byłam zszokowana. Jak człowiek ratujący życie innego człowieka w tak szlachetny sposób może innego człowieka tak upodlić? Ano tak, że poddał się massmediom i ich zgubnemu wpływowi. Nie mam wątpliwości, że jest bardzo dobrym człowiekiem, ale poszedł za tłumem okrutników, którzy mają gdzieś uczucia, okoliczności, historię i skomplikowaną psychikę innych. Naśmiewają się z wszystkich i z wszystkiego, byle tylko uzyskać tysiąc polubień…
Przez ostatnie kilka miesięcy byłam tego wszystkiego bardzo blisko. Prowadziłam kampanię promocyjną swojej książki na Facebooku i Instagramie. Dużo się nauczyłam, wiele zrozumiałam, mocno skorzystałam, ale też sporo przegrałam. Straciłam wiele minut zabawy z Adusią, kiedy na powiadomienie z telefonu biegłam sprawdzić, kto polubił mój post. A wtedy wyświetliła się fajna reklama. To ją włączyłam. A pod nią zauważyłam inspirujący komentarz. To sprawdziłam, kto go napisał. A jego profilu był link do kodu rabatowego. To szybko wskoczyłam do sklepu.
I tak to działa. Nie wiesz kiedy mija godzina, potem druga, czasem dziwnie maleją środki na koncie, bo dajesz się zwieźć reklamom i okazjom. Czasem potem nie możesz spać, bo głowa huczy od informacji, a oczy są tak naświetlone, że nie wierzą, że to już noc.
Któregoś razu, kiedy oboje z mężem staliśmy w kuchni wpatrzeni w telefony, Adusia powiedziała:
– Mama, tata, nie alo!
Wtedy się zorientowałam, że i mnie to dopadło. I że dwuletnie dziecko jest czasami mądrzejsze ode mnie. I wiecie co? Cieszę się, że istnieją media społecznościowe, bo to świetna możliwość dawania ogłoszeń, reklamowania swoich produktów, kontaktu z szeroką rzeszą odbiorców. Ale niech tak zostanie. Niech to będzie narzędzie pracy. A w święta nie pracuję. Dlatego od dziś jestem offline. Od dziś do końca Świąt Ala nie alo.
Za to na Święta zabieram książki i zimową herbatkę. Kiedy już pobawimy się i poczytamy z Adusią, usiądę wygodnie w fotelu, otulę się miękkim kocem, w jedną rękę wezmę kubek aromatycznego naparu, a w drugą książkę. I dam się wciągnąć pewnej fascynującej opowieści zapisanej na prawdziwym papierze, pachnącym farbą drukarską i szeleszczącym przyjemnie przy odwracaniu kartki. I dam sobie czas. Czas na czytanie i refleksję. Offline.
Czego i Tobie z całego serca życzę ❤️
3 Odpowiedzi
Monika
Pieknie napisane!
Cudownych Swiat Dla Was Alu!!! ??❤️
Alicja Podgrodzka
Monia, dziękuję 🙂 Wiesz, że w czasie Świąt starałam się być offline, dlatego nie odpisałam tutaj od razu. Jednak teraz, po czasie, jest mi równie miło czytać Twój komentarz 🙂 Pozdrowienia! <3
Aga
Jak zwykle trafiasz w samo sedno – bardzo mi się podoba fakt, że coraz więcej osób staje się coraz bardziej świadoma faktu, że media społecznościowe potrafią okraść człowieka z cennego czasu, którego mamy jak na lekarstwo. Zresztą tak samo jest z telefonem. Ah, gdzie te czasy, kiedy z drżeniem serca podbiegało się do telefonu stacjonarnego, bo Ktoś do mnie zadzwonił i mogę z Tą osobą POROZMAWIAĆ 😉 teraz to już tylko „podniesione kciuki” muszą wystarczyć za komentarz…
zrobiłam sobie prezent świąteczny – dezaktywowałam moje konto na fb. Byłam szczęśliwą osobą jeszcze rok temu, kiedy tego konta nie miałam i czas odebrać ten „prezent” z powrotem, tym bardziej, że nie prowadzę żadnej działaności, więc „tablica ogłoszeń” mi nie potrzebna 😉 pozdrawiam poświatecznie xx